czwartek, 13 września 2012

Orientalny

Kiedy coś jem i to mi zasmakuje chce poznać skład tej potrawy. Odkąd sama zaczęłam gotować część potraw których próbuje nie jest dla mnie zagadką. Biorę do ust gulasz Babci i chociaż nie byłam przy niej to wiem czego dodała aby uzyskać ten konkretny smak. Czasem, (jeszcze nie zawsze ale czasem tak) potrafię rozpoznać czy sos jest zagęszczony zasmażką czy samą mąką. Różnica między smakiem sosu z mąką lub ze śmietaną jest dla mnie już w tej chwili oczywista. W polskiej kuchni szybko rozpoznaję składniki dania, rodzaje mięsa które jem. Ale kiedy wchodzę do niepozornej osiedlowej jadłodajni na pięć stolików i witają mnie uśmiechnięte skośne oczy to wiem że nie rozpoznam składników smaku. Pamiętam kiedy pierwszy raz tam weszłam i z kim i wiem że już zawsze ta kuchnia będzie stanowiła dla mnie wyzwanie. Na szczęście nie jestem w tym wyzwaniu osamotniona. Większość kucharzy którym się przyglądam próbuje ugotować coś z repertuaru kuchni chińskiej. Bourdain jeździł przez pół świata i uczył się i oczywiście jak przystało na telewizyjny show zawsze znalazł się ktoś kto spróbował, uśmiechnął się i powiedział że Anthony gotuje jak u Mamy. Widziałam jak Pascala Brodnickiego na środku rynku Panie uczyły robić prawdziwe sajgonki i wciąż mówiły mu w ojczystym języku co zrobił źle chociaż On sam twierdził że jedzenie wyszło doskonałe. Patrząc na to wszystko żyłam w przekonaniu że nikt z ludzi wychowanych poza tą kulturą nie jest w stanie posiąść tajemnic jej kuchni. Ale przeczytałam książkę. Książka ta wywołała we mnie lęk i obawę ale nie o zawartość talerza (gdyby udało się ruszyć tropem autorki) tylko o własną niedojrzałość smakową, kulinarną, o uwarunkowanie regionalne które nie pozwoli mi nigdy w pełni docenić złożoności niektórych smaków. Piszę tutaj o książce "Płetwa rekina i syczuański pieprz. Słodko-kwaśny pamiętnik kulinarny z Chin.". Autorka czyli Pani Fuchsia Dunlop dokonała czegoś co dla mnie wydawało się nie możliwe. Mianowicie będąc Brytyjką z pochodzenia ujarzmiła chińską kuchnię i to nie byle jak ale od podstaw bo zdobyła tytuł kucharza w Syczuańskiej Akademii Sztuki Kulinarnej. Zresztą drobiazgowo opisując naukę w tej Akademii ujęła mnie nie tylko za żołądek ale i za serce. Lubię czytać książki w których widzę przemianę bohatera a tutaj wiem że to nie zwyczajny bohater ale prawdziwa osoba która zmieniła się pod wpływem własnych poszukiwań kulinarnych. Można spokojnie napisać że Dunlop napisała tzw powieść drogi ale zupełnie inną niż wszystkie. Nie ukrywam że nie była to łatwa lektura. Nie piszę tu o lekkości pióra z jaka pisała Fuchsia chodzi mi raczej o treść książki. Ktoś napisał że przy czytaniu tej książki "pełny żołądek to podstawa sukcesu", niestety u mnie nie zdało to egzaminu. Ale już miseczka z marchewką albo guma do żucia troszkę pomagała z podskakującym z wyimaginowanego głodu żołądkiem. Było też kilka fragmentów w książce dzięki którym nie jadłam przez kilka chwil. Na pewno nie czytałam jeszcze niczego co by tak trafnie opisywało smaki, pragnienie gotowania i jedzenia będąc jednocześnie tak rzeczową i konkretną książką. Nie brakuje w niej pewnych wskazówek kulinarnych które chociaż pochodzą z zupełniej innej strefy klimatycznej to mogą urozmaicić także naszą kuchnię. Odnajdziemy w tej książce odpowiedzi na niektóre wątpliwości związane nie tylko z kuchnią ale i z kulturą i historią Chin ponieważ autorka potrafiła świetnie opisać np jak polityka wpływała na możliwości żywieniowe przeciętnego obywatela. Jest to tak pełna treści i zasobna książka że aby napisać felieton czy recenzję która kompletnie by ją opisała należałoby napisać drugą książkę. Piszę te słowa po prawie pół roku od jej przeczytania a dalej na samą myśl o niej chce wgryźć się w gumowatą wieprzowinę z pieprzem syczuańskim. To chyba o czymś świadczy prawda?