poniedziałek, 15 listopada 2010

Szulerzy i żonglerka

W związku z komentarzem równie długim co mój wpis jestem zmuszone na niego odpowiedzieć. To znaczy mam taką ochotę.
Szanowny Królu Bawełny... Jesteś może innej narodowości? ( :P )Oczywiście żartuję.
Rynek księgarski jest tak bogaty że czasem marzy mi się taka specyficzna praca... Dostaję furę książek, same nowości, czytam i recenzuję a oni mi za to płacą. Ale to niestety na razie w sferze marzeń. Mój głód książek jest zaspokajany nawet nie przez księgarnie ale przez bibliotekę osiedlową więc na nowości rzadko mogę zdążyć. Osobiście mam taką listę klasyków do przeczytania sporządzoną jeszcze w liceum i bardzo powolutku ją pochłaniam. Stefan Chwin... świetna polska literatura, czyta się płynnie wręcz lekko. Litery same się obracają w słowo. Czytałam "Żonę prezydenta" bodajże i naprawdę mi się podobała. Niestety było to dość dawno i kiedy odnowie tę znajomość to na pewno pojawi się o Nim wpis. Dukaj... niektórzy są zachwyceni Jego książkami a ja cóż może to tak samo jak z Kossakowską? Trzeba dorosnąć? Jak do karpia wigilijnego? Specyficzny rodzaj fantastyki. Jestem pewna że będę próbowała i sięgała po Niego. Arthur C. Clark... Czytałam kiedyś jakąś Jego książkę ale popularnonaukową. Pamiętam jak przez mgłę i zdania sprecyzowanego jednak nie mam. Dalej jesteśmy w fantastyce i wkracza na scenę Kres. Osobiście nie tknęłam chociaż już kilka razy łowiłam te grzbiety wzrokiem po półkach. Być może nastąpi ten moment i złowię tylko obawiam się że to nie taka fantastyka jaką lubię. Ale obiecuję spróbować. Marcin Wolski... Królu czemu wpisałeś go w sensację skoro stworzył cudowne słuchowisko radiowe pt "Matryjarchat" oraz napisał przezabawnego "Agenta dołu" a to przecież fantastyka? Myślę że jest On twórcą którego nie da się po prostu wpisać w któryś rodzaj twórczości. Jest na swój sposób uniwersalny. Zawsze dodaje wątki polityczne lub przemyca treści które niepokoją go w danych czasach. Myślę że po Niego też znów sięgnę ale może po coś czego jeszcze nie czytałam i wtedy pojawi się tu wśród reszty o której już dziś wspomniałam. Zdecydowanie racja z tym skrótem na końcu komentarza. " itd." Bo można długo wymieniać dobrych pisarzy.

Dziś będzie o dwóch książkach które nie są specjalnie lotne chociaż dobrze się je czyta. Na pierwszy ogień pójdzie Jakub Ćwiek "Ofensywa Szulerów". Zaczyna się ciekawie... Po drugiej Wojnie Światowej tajemniczy jegomość szuka osób do tajemniczej misji. Przez całą książkę jesteśmy świadkami rozmowy kwalifikacyjnej dzięki której poznamy dogłębnie troje głównych bohaterów. To by było na tyle. Trzy ciekawe historie które równie dobrze mogłyby być oddzielnymi opowiadaniami. Nie podoba mi się ta książka ale być może to dlatego że po przewróceniu ostatniej kartki ujrzałam napis "koniec części pierwszej". Nigdzie indziej nie było tego napisu. A ja miałam ochotę na zwięzłą powieść a nie na "coś" w częściach. Wiem że to zabieg marketingowy ale na mnie nie zadziałał. Nie jestem ciekawa co będzie dalej. Skłania mnie to do refleksji na temat autora. Poprzednie dzieła bardzo mnie wciągały. Niezadowolenie budził we mnie fakt że już się kończą. Być może ten autor już się "skończył"? Byłoby szkoda.
Następna była Allison Pearson "Nie wiem, jak ona to robi". Wszystko za mnie mówi napis na okładce: "Kultowa powieść, która podbiła świat! Kate Reddy ma wszystko, czego nie miała Bridget Jones- błyskotliwą inteligencję, świetną posadę, dwójkę dzieci- i ani chwili wolnego czasu...". Tylko że skoro kultowa to czemu dopiero od bibliotekarki się o niej dowiedziałam? Dobra, może się czepiam, zostawmy to. Dodam że napisana lekkim piórem, łyknęłam w kilka dni i naprawdę mi się podobała. Jest w niej sporo ze świata niezwykle zapracowanych Mam i nie jest tylko głupim czytadłem ale daje do myślenia. Mogę polecić Matkom na macierzyńskim które mają wątpliwości czy wrócić do pracy. To zupełnie inna perspektywa na ten problem. Poza tym można się uśmiechnąć i odprężyć. Polecam.

Przede mną jesienne i zimowe wieczory wypełnione "nauką" ale i czasem na czytanie. Tego samego życzę Wam.

środa, 27 października 2010

Nareszcie! "Bo od tego są serwale by chodziły w pełnej chwale"

Właśnie mam okazję obchodzić takie maleńkie prywatne i nieistotne święto. W końcu nie "wyrzuciło" mnie przy logowaniu i mogę wpisać coś spod serca czytelniczego.

Maja Lidia Kossakowska... cóż być może muszę dojrzeć do tej lektury ale pomimo ciekawego stylu niczym mnie aż tak nie zaskoczyła żeby w ogóle ukończyć czytanie Jej książki. Na te chwilę dany egzemplarz stoi już z powrotem na półce w bibliotece i nawet nie pamiętam jaki tytuł miało dzieło (pewnie jest w poprzednim wpisie). W związku z tym nie będzie oceny tej książki.

Harlan Coben "Jeden fałszywy ruch"... Czytałam już kiedyś tę książkę jak się okazało po dwóch rozdziałach. Na szczęście nie pamiętałam rozwiązania zagadki. Bo cóż jest bardziej okropnego od czytania kryminału który się już doskonale zna i o zgrozo! pamięta kto, co, czemu i komu. Znów się mogłam zaczytać. Zapomnieć o świecie i z dreszczem na plecach dowiadywać o kolejnych faktach potrzebnych do rozwikłania zagadki. Nie będę pisała o czym jest kolejna powieść Coben'a bo co ta za frajda sięgać po thriller i wiedzieć o czym będzie? Na okładce jest napisane że o zemście która przynosi ukojenie. Może... ale może i nie? Trzeba przeczytać. Jak już znów zapomnę to sięgnę na pewno jeszcze raz.

Jacek Dehnel "Rynek w Smyrnie"... Jeśli mężczyzna mógłby uwieść kobietę tylko swoim inteligentnym stylem pisania, ogromem wiedzy, wrażeniem że ma Ona do czynienia z człowiekiem renesansu... Kiedy czytam te opowiadania mam wrażenie że już nie uczą w ten sposób, że mam do czynienia z człowiek niezwykle dojrzałym i automatycznie myślę o kimś szczególnym. Mężczyźnie starej daty nie tylko w przenośni. A jednak gdy odwrócę książkę okazuje się że On ma zaledwie 30 lat. Przecież to nie możliwe. To tak jakby pisał o czymś co widział, przeżył i w stylu oraz języku którego już od dawna nikt nie używa. Nikt teraz tak pięknie nie mówi po polsku, nie ma tak szerokiego zasobu słów. Mam na półce także "Balzakianę" tego samego autora oraz Jego wiersze. Czytałam jeszcze "Lale". Chciałabym mieć okazję wypicia z nim herbaty i porozmawiania. Chciałabym wierzyć że ze swoja wiedzą oraz charakterem nie zanudziłabym Go. Człowieka z takim talentem, obyciem, horyzontami. Bardzo dziękuję za wszystkie Jego dotychczasowe książki i proszę o więcej.

Terry Pratchett "Wyprawa czarownic"... Na deser mój Ulubieniec który absolutnie zawsze mnie rozśmieszy. Musze się przyznać że czytałam te książkę czwarty raz. Wracam często do każdej książki która już czytałam i z równie wielką ochotą chwytam za nową. Niestety na przestrzeni czasu styl Pratchetta zmienił się ale napisał tak dużo książek że każdy znajdzie taka która jest mu najbliższa. Jest o kinie ("Ruchome obrazki"), jest o rocku ("Muzyka duszy") a nawet o wampirach ale w zupełnie niebanalny sposób ("Carpe Jugulum"). Uwielbiam odnajdywać w Jego książkach nawiązania do Szekspira i do znanych motywów filmowych czy kulturowych. Wplata je tak że nie mamy wrażenia narzucania się a z każdym czytaniem odnajdujemy ich więcej. Cóż więcej mogę dodać? Miłej lektury...

Z tego co zauważyłam nie tylko ja czytam to co tu umieszczam. Może podrzuci ktoś w komentarzach jakąś ciekawą książkę? Oczywiście mam co czytać ale może jest coś o czym nie mam pojęcia a co mnie zaciekawi? Czekam z niecierpliwością...

środa, 22 września 2010

"kill grill" oraz inne bieżące lektury

Mam takie damskie zboczenie że uwielbiam gotować a potem oczywiście zjeść to co ugotuje. Chociaż może to nie tylko kobieca przypadłość skoro większość programów kulinarnych które oglądam prowadzą Panowie i książka o której chce napisać też jest napisana przez mężczyznę. Mowa o Anthony'm Bourdain'ie i książce "Kill Grill. Restauracja od kuchni". Anthony jest kucharzem odkąd pamięta i niewątpliwie kocha ten zawód. Nie będę pisać o nim ponieważ można to przeczytać w książce. Napiszę za to że książka świetnie się czyta i łatwo można wprowadzić w życie wszystkie jego porady i te kulinarne i te które dotyczą wyboru restauracji. Zdradza mnóstwo nieprzyjemnych chach-mętów dzięki którym jemy nieświeże posiłki. Podpowiada po czym poznać czystą jadłodajnie a jakiej się wystrzegać oraz jak poczuć się profesjonalnym kucharzem w domowych pieleszach. Dla kogoś kto lubi jeść i dla kogoś kto lubi gotować lektura (prawie) obowiązkowa.

Jak to bywa z nałogowcami nie potrafię czytać jednej książki naraz. Aktualnie mam przy łóżeczku takie książki : Jacek Dechnel "Rynek w Smyrnie" ; Maja Lidia Kossakowska "Pamięć umarłych. Upiór południa" ; Harlan Coben "Jeden fałszywy ruch" ; Terry Pratchett "Wyprawa czarownic".
Może (o ile ktoś to czyta) chcecie zadecydować o czym mam napisać?
Co szybciej skończyć bo jesteście ciekawi opinii?

sobota, 29 maja 2010

"Pod słońcem Toskanii"

Jakiś czas temu miałam okazję obejrzeć film który zrobił na mnie specyficzne wrażenie. Mam taką damską słabość i lubię obejrzeć film który może się dobrze skończyć, jest troszeczkę o miłości a na dodatek coś w nim jedzą. Bardzo jest dla mnie ważne żeby jedli dużo i pięknie. Trafiam na takie filmy rzadko ale jak już raz obejrzę to chce jeszcze raz i po to głównie zapamiętuje ich tytuły. Zdarza się (w tym przypadku- niestety)że dany film jest oparty na książce. Piszę tu konkretnie o filmie "Pod słońcem Toskanii" (oryginalnie tytuł identyczny tyle że po angielsku). Obejrzałam i się zakochałam. Bo to taki film typu "było jej strasznie ale się pozbierała". Tak! Bo podnosząca się z ziemi kobieta ma na ekranie swój czar. Główna bohaterka jest krytykiem literackim i rozwodzi się a potem dzięki licznym zbiegom okoliczności zakupuje dom w Toskanii. Jest cudownie: słońce, zioła, remont, wielki dom, polskie akcenty kulturalnojęzykowe, dużo się gotuje, dużo się zakochuje. Ogląda się przyjemnie jeśli ktoś lubi takie kino. Po samym filmie było mi całkiem przyjemnie. Ale... Po kilku obejrzeniach i miesiącach znalazłam w bibliotece książkę na podstawie której powstał film. "Pod słońcem Toskanii" Frances Mayes. Czyta się topornie pierwsze kartki ale potem jest Toskania. Są zioła, kuchnia, miłość, remont, generalnie bajecznie. W sumie nie ma tutaj typowego romansu (i całe szczęście) ale za to jest mnóstwo przepisów które sprawdzają się w naszych warunkach i wychodzą przepyszne potrawy. Osobiście codziennie zanurzałam się z lubością w lekturę ale jej nie dokończyłam. Pomimo opisów kwiecia i żarcia jakoś nie mogłam odżałować że akcja się tak wlecze. W ogóle co to za "akcja". A najważniejsze jest to że książka i film mają wspólnych tylko kilka cech. Główna bohaterka, dom w Toskanii i wszelkie z nim perypetie i koniec podobieństw. Doszukałam się że autorka czuwała nad tym filmem i sama napisała scenariusz do niego. Może aż tak jej się znudziła książka że koniecznie chciała ją "ulepszyć" i wyszło jej takie coś na ekrany. Nie wiem kiedy był wyświetlany ten film ale ma już na pewno 10 lat jak nie więcej. Nie zestarzał się ani troszkę i dalej się go przyjemnie ogląda. Książka także jest warta przeczytania. Ale nijak się do siebie nie powinny przyznawać. Mogłaby zmienić tytuł ta wredna aktorka a nie aż tak zmieniać fabułę! Generalnie polecam i książkę i film ale może trzeba zrobić sobie długa przerwę pomiędzy jednym a drugim żeby móc to na spokojnie odebrać. Bo ja się na przykład mocno zdenerwowałam Ale jestem pewnie zbyt optymistycznie nastawiona do spójności książki z jej ekranizacją. Może wam się spodoba?

czwartek, 13 maja 2010

niedoskonałość

Nie umiem zaczynać. Nigdy nie umiałam i nigdy mi to nie wychodziło za dobrze. Najczęściej mi to wcale nie wychodziło. Kiedy przychodziło do zaczynania zazwyczaj po prostu odpuszczałam. Nie tylko pisania się to tyczy ale o tym może kiedy indziej. Teraz o trudzie pisania miało być. Ostatnio staram się dużo czytać. Wynika to nie tylko ze specyfiki studiów ale i z wewnętrznej potrzeby. Dużo czytać oznacza w tym przypadku przestawienie się z szeroko pojętego "wszystkiego" na konkrety zwane literaturą. Oraz na teksty zawarte w internecie które nie mogą zostać nazwane literaturą ale niosą ze sobą jakąś większą wartość intelektualną lub po prostu dobrze mi się czytają, podoba mi się ich styl, pobudzają moją wyobraźnię. Właśnie przez te wszystkie teksty powstaje ta notatka. Już wiem na pewno że tekstem tego co tu czynie długo nazwać nie będę mogła bo chociaż może i mam łatwość formułowania myśli ale to jeszcze nie znaczy że umiem pisać "Teksty". a o "Literaturze" to już nawet nie wspomnę. Czytając Jastruna, Wiśniewskiego czy Musierowicz mam jakieś głupie pomysły że każdy mógłby napisać książkę tylko potrzebny jest solidny i zwarty pomysł na fabułę. Taki nieograny ale i troszkę znany. "Czynniki kreujące książkę na bestseller" się kłaniają. Ale potem zerkam na tekst Radka Teklaka w internecie (może uda mi się zrobić link) i nagle się okazuje że mogę mu co najwyżej polizać ślad po podeszwie. Z jednej strony myślę sobie żeby się nie dać, że aż taka niemota ze mnie nie jest a potem czytam autobusowe przeżycia autora i czuje że chociaż język Jego niewyszukany a stylistykę omija szerokim łukiem to jednak ma to coś. "Wzwód intelektualny". Chociaż u kobiety to pewnie nieco inaczej wygląda. Jednakowoż czuje że tak naprawdę z każdym kolejnym tekstem, książką pochłoniętą rośnie przede mną stos rzuconych mi rękawic. Może uda mi się wziąć je za rogi. Może też będę kiedyś cytowana.
Kolega kiedyś życzył mi żebym skoro tyle książek czytam kiedyś jedna napisała. A nuż (tfu tfu przez lewe ramie).

środa, 12 maja 2010

pierwszy zawsze jest najtrudniejszy

Próbowałam już chyba pięć razy prowadzić "coś" w internecie i nie udawało się. Próbuje znów. Będą tu moje pseudo literackie wypociny. Bo podobno mam "lekkie pióro". Okaże się. Będą recenzje książek przeczytanych niekoniecznie nowych, filmów, seriali, jakieś wyjęte z kontekstu przemyślenia, refleksje codzienne. Postaram się nie żalić na świat bo i po co. Za to jak mnie coś naprawdę poruszy i doprowadzi do wściekłości lub skrajnego rozczulenia to może i nawet napiszę o tym wprost. W każdym razie będę tutaj co jakiś czas zostawiać swoje ślady. Gdyby ktoś to jednak czytał (oczywiście przypadkiem) oczekuję uwag i tych konstruktywnych i tych zupełnie "od czapy". Na dziś dziękuję za uwagę.