sobota, 29 maja 2010
"Pod słońcem Toskanii"
Jakiś czas temu miałam okazję obejrzeć film który zrobił na mnie specyficzne wrażenie. Mam taką damską słabość i lubię obejrzeć film który może się dobrze skończyć, jest troszeczkę o miłości a na dodatek coś w nim jedzą. Bardzo jest dla mnie ważne żeby jedli dużo i pięknie. Trafiam na takie filmy rzadko ale jak już raz obejrzę to chce jeszcze raz i po to głównie zapamiętuje ich tytuły. Zdarza się (w tym przypadku- niestety)że dany film jest oparty na książce. Piszę tu konkretnie o filmie "Pod słońcem Toskanii" (oryginalnie tytuł identyczny tyle że po angielsku). Obejrzałam i się zakochałam. Bo to taki film typu "było jej strasznie ale się pozbierała". Tak! Bo podnosząca się z ziemi kobieta ma na ekranie swój czar. Główna bohaterka jest krytykiem literackim i rozwodzi się a potem dzięki licznym zbiegom okoliczności zakupuje dom w Toskanii. Jest cudownie: słońce, zioła, remont, wielki dom, polskie akcenty kulturalnojęzykowe, dużo się gotuje, dużo się zakochuje. Ogląda się przyjemnie jeśli ktoś lubi takie kino. Po samym filmie było mi całkiem przyjemnie. Ale... Po kilku obejrzeniach i miesiącach znalazłam w bibliotece książkę na podstawie której powstał film. "Pod słońcem Toskanii" Frances Mayes. Czyta się topornie pierwsze kartki ale potem jest Toskania. Są zioła, kuchnia, miłość, remont, generalnie bajecznie. W sumie nie ma tutaj typowego romansu (i całe szczęście) ale za to jest mnóstwo przepisów które sprawdzają się w naszych warunkach i wychodzą przepyszne potrawy. Osobiście codziennie zanurzałam się z lubością w lekturę ale jej nie dokończyłam. Pomimo opisów kwiecia i żarcia jakoś nie mogłam odżałować że akcja się tak wlecze. W ogóle co to za "akcja". A najważniejsze jest to że książka i film mają wspólnych tylko kilka cech. Główna bohaterka, dom w Toskanii i wszelkie z nim perypetie i koniec podobieństw. Doszukałam się że autorka czuwała nad tym filmem i sama napisała scenariusz do niego. Może aż tak jej się znudziła książka że koniecznie chciała ją "ulepszyć" i wyszło jej takie coś na ekrany. Nie wiem kiedy był wyświetlany ten film ale ma już na pewno 10 lat jak nie więcej. Nie zestarzał się ani troszkę i dalej się go przyjemnie ogląda. Książka także jest warta przeczytania. Ale nijak się do siebie nie powinny przyznawać. Mogłaby zmienić tytuł ta wredna aktorka a nie aż tak zmieniać fabułę! Generalnie polecam i książkę i film ale może trzeba zrobić sobie długa przerwę pomiędzy jednym a drugim żeby móc to na spokojnie odebrać. Bo ja się na przykład mocno zdenerwowałam Ale jestem pewnie zbyt optymistycznie nastawiona do spójności książki z jej ekranizacją. Może wam się spodoba?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz